Ręką chwytam się brzytwy
W niej moja ostatnia nadzieja
Szukam powodu, szukam przyczyny
Dlaczego jest jak jest
Jak ptak bez możliwości lotu
Umieram tam w środku, mej jaskini
Gdzie moje oparcie
Gdzie osoba na której mogę się wesprzeć
Żyję jak za karę, bo takie mam życie
Ciężko, bez oddechu, bezbarwnie
Potrzebuję pomocy
Już głośniej krzyczeć nie mogę
Gardło mam zdarte od krzyku
Gdzie jest ta miłość w ludziach, której szukam?
Ta dobroć, której potrzebuję
Gdzie to dobre słowo?
Gdzie pocieszenie, że będzie lepiej?
Gdzie zapewnienie o lepszym jutrze?
Czuję jak wsysa mnie ta czarna otchłań
Zatracam się w codzienności
W nieznane wody odpływam
Me ciało nie może znieść tej złej energii
Rozpada się na cząstki.
